Hałas. Nikt prawie go nie lubi. Poza tymi, którzy słuchają w warunkach domowych muzyki (muzyki?) z gatunku noise. Ale i oni wolą jej słuchać, kiedy mają na to ochotę. Raczej nie przygodnie.
Nazywam się Edward i mam 69 lat. Całe życie przepracowałem jako urzędnik. Posadkę miałem – nie powiem – dobrą. Stały dochód, socjal i niezbyt wielkie szansę na pracy utratę. Żonę mam fajną. To znaczy miałem fajną, czterdzieści lat temu. Wszyscy na dansingach zazdrościli. A jak taki jeden kiedyś za kobiecość moją ślubną złapał, to dałem w mordę. Teraz już nie ma zdrowia na dansingi. Dzieci odchowane. Ze ślubną to co najwyżej na działkę. I wracamy latem z działki. Zmęczeni, bo z działki. I wieczorem się zaczyna. Wychodzi chuligaństwo pić piwo w tych ogródkach. Mordy jeden z drugim drą, sikają po bramach i ta ich muzyka. Albo jakieś łupanie, albo szatańskie wrzaski. Do kryminału z nimi, nie się po ulicach szwędają. A tym właścicielom tych spelun mandaty! Od czego jest straż miejska i policja?
Nazywam się Michał i mam 23 lata. Studiuję, więc wiadomo – czasem zajęcia później, nikt tam się nie uczy 24/7, poimprezować też w życiu trzeba. Więc się człowiek czasem pobuja na piwo, czy imprezę. Lato – wiadomo – fajnie posiedzieć w ogródku. Tylko oczywiście do 22. Bo potem zamykają i trzeba wbić do środka. Mimo, że ciepły wieczór przecież. Ale jak nie zamkną, to wszystkie te stare mendy zaraz będą filować w oknie i straż wzywać, żeby mandaty pisała. Bo stare to wiadomo – nie ma co robić, więc się drugim człowiekiem interesuje. A nie zainteresuje się na przykład tym, że świątek-piątek, siódma rano, panowie z zieleni miejskiej odpalają swoje cacane kosiareczki i trawkę ścinają, gałęzie fasonią. I od siódmej rano hałas, zgiełk, tragedia. A ja na kacu...
Nazywam się Mirek. Czterdzieści lat mam, na budowie robię. Z sąsiadem jest problem. Gnój codziennie jakichś metalów słucha. Nic bydlaka nie obchodzi, że to nie muzyka, tylko wrzaski. I tak od rana. A tu mi młodsze ryczy, bo się zbudziło. Stara też już płacze. Oddech tylko w weekend. Wtedy wystawiam grilla na balkon i puszczamy disco polo. Bo przy disco polo przyjemnie posiedzieć. Piwko walnąć. Bo to jest muzyka dla ludzi.
Jasne, że każdemu nie dogodzisz. Jasne. Jedni cenią sobie życie nocne. Inni spokój i ciszę. Problem mieszkańców centrum miast jest zrozumiały – hałas irytuje. Ale zrozumiały jest też punkt widzenia właścicieli lokali, którzy nie chcą tracić okazji na zarobek. Równie zrozumiałe podejście tych, którzy mają ochotę skorzystać z wiosennej, czy letniej pogody i spędzić czas poza domem. Gdyby chcieli w ciszy posiedzieć, na ryby by pojechali, albo do lasu.
W większości zachodnich miast, które można nazwać "turystycznymi", "zabytkowymi", co tam chcecie, centra, czy starówki organizuje się tak, by były centrum aktywności: imprezowej, kulturalnej, turystycznej. By istniało tam nocne życie. Mieszkańcom nierzadko oferuje się intratne możliwości zmiany lokalizacji, oby tylko móc stworzyć przyczółek w którym zawsze dzieje się coś ciekawego, które tętni życiem, ściąga ludzi z całego miasta, ale i spoza jego granic. W Polsce nie. W Polsce o 22 zamykamy ogródki. Bo niektórzy chcą spać. I nie ich to wina. Wina organizacji i prawa.
Nikt za to zupełnie nie reaguje na debili puszczających na cały regulator muzykę w samochodach. Nikt nie reaguje na to, że prace nad miejską zielenią (że są konieczne – nie kłócę się, jak i nie mam pretensji do ludzi, którzy tę pracę wykonują) mogą startować tę godzinę później. Nikogo nie obchodzi, że tysiąc razy wolę słuchać najbardziej nawet ekstremalnego japońskiego noise"u, niż tego jak sąsiad z parteru w bloku obok, przy otwartym oknie, od najgorszych ruga swoją żonę. Że jego pomiot biegając po podwórku wniebogłosy drze mordę, a kiedy wróci do domu swój podły proceder kontynuuje.
Nie obchodzą nikogo kretyni z odkręconymi tłumikami, albo tacy, co robią na swoich silnikach koncert w każdej najkrótszej nawet osiedlowej uliczce. Nie interesuje nikogo dzwonnik, który z zapałem godnym lepszej sprawy na*ierdala w swój kochany kościelny dzwon kilka razy dziennie, albo – gdy na etat dzwonnika szkoda pieniędzy z funduszu kościelnego – puszcza się "Maryjo, Królowo Polski" na cały regulator i w dodatku w aranżacji nie hejnał mariacki przypominającej, ale muzykę mariachi, albo coś z płyty "Purras Rancheras".
Rozumiem, że Meksyk to również kraj katolicki, ale bez przesady z tą międzynarodową przyjaźnią. Do szewskiej pasji doprowadza mnie, że sąsiad żałuje kasy na ekipę remontową, albo właśnie odkrył w sobie pasję fachowca i przez bite dwa tygodnie coś tam sobie wierci, żeby zamontować jedną niedużą półkę. W d*pie sobie powierć Kochany Sąsiedzie!
Albo koty. Marzec za nami, więc niby lżej, ale... Albo jacyś niedorozwinięci entuzjaści zwierząt, co psa sobie kupią, ale żeby się nim opiekować? To już ciężej. Więc zamkną swołocz w mieszkaniu, albo na balkonie, a ten ujada – do psa pretensji nie mam, wszak bydlę – ale właściciele podobne bydlaki. Nie masz durniu czasu się zwierzęciem zająć, to nie kupuj.
Jasne. Narzekać na hałas w centrum można. Tylko, że pojęcie hałasu, a więc rzeczy głośnych tak, że przeszkadzają, irytują – jest relatywne. Bardzo relatywne. Zanim odpalicie hejta, pomyślcie, czy sami za coś nie możecie być zhejtowani. A sam temat konfliktu na linii ogródki piwne – cisza nocna podejmiemy (nie moimi rękoma) w naszym papierowym wydaniu lipcowym. Strzyżcie uszami.
Komentarze opinie