Dzisiejszy tekst poświęcam wszystkim mieszkańcom Białegostoku, którzy od wielu lat walczą o przestrzeń publiczną, zabytki i zachowanie naszej historii zapisanej w architekturze lub innych obiektach. Chyba od dawna, a przynajmniej ja nie pamiętam, takich sytuacji, że z większości prowadzonych dziś spraw odnośnie ochrony zabytków powinni wyłączyć się zarówno wojewódzki konserwator zabytków jak i wojewoda podlaski. Z niektórych powinien z urzędu również wyłączyć się nawet miejski konserwator zabytków.
Wczoraj na portalu Dzień Dobry Białystok ukazał się tekst mojego autorstwa o zabytkowej kamienicy z Jurowieckiej 10. Obiecałam, że dziś będzie kolejna odsłona tego, co się wydarzyło. Stąd dziś można poczytać felieton, w którym subiektywnie opisuję, co tu się dzieje, co obserwuję i jak to wszystko wygląda w moim odczuciu. A mamy niezły bigos, krótko mówiąc. Jedną z najważniejszych tez do wyjścia i zrozumienia tematu jest fakt, że zarówno wojewódzki konserwator zabytków jak i wojewoda podlaski, któremu podlega wojewódzki konserwator zabytków, z niektórych spraw, powinni się wyłączyć z urzędu.
Mamy taką oto sytuację. Jakiś czas temu mieszkańcy osiedla Dojlidy zaczęli zabiegać o utworzenie parku kulturowego w swojej dzielnicy. Pierwszymi, którzy jawnie i głośno się z tym nie zgadzali byli: Piotr Firsowicz i Andrzej Meyer. Dziś to wojewódzki konserwator zabytków i wojewoda podlaski. W czasie, kiedy robili wszystko, aby do powstania parku kulturowego nie doszło zajmowali stanowiska: Piotr Firsowicz – Dyrektora Departamentu Urbanistyki Urzędu Miejskiego w Białymstoku, zaś Andrzej Meyer – zastępcy prezydenta Białegostoku nadzorującego podległego mu dyrektora. I to ten duet miałby oceniać, czy park kulturowy na Dojlidach to dobry pomysł. Właśnie z tego powodu, że mamy tu do czynienia z sytuacją paradoksalną, obydwaj panowie piastujący ważne stanowiska powinni w ogóle się wyłączyć ze sprawy dyskusji na temat Dojlid. Nawet w kontekście jakichkolwiek innych planów – jak choćby budowa estakady czy oceny decyzji prezydenta Białegostoku w temacie pozwoleń na budowę bloków mieszkalnych na tym osiedlu, nie powinni zabierać w ogóle głosu.
Przecież nie kto inny, jak tylko obecny wojewódzki konserwator zabytków, jeszcze około roku temu miał na swoim biurku i pokazywał mieszkańcom Dojlid foldery reklamowe jednego z białostockich deweloperów, który chciał na Dojlidach stawiać bloki obok zabytkowych chat. Na dodatek to za jego sprawą i obecnego wojewody podlaskiego mamy w Białymstoku zdewastowaną niemal doszczętnie dzielnicę Bojary. Mamy w końcu również zdewastowany krajobraz wielu innych miejsc, w których można było ocalić zabytki od zapomnienia i zniszczenia. Nawet w przypadku zburzonej kamienicy z Jurowieckiej 10 nikt nie kiwnął palcem, żeby zrobić cokolwiek dla jej uratowania. Sam fakt nie odwoływania się od umorzenia postępowania śledczych w tej sprawie mówi wyraźnie i wystarczająco sam za siebie.
Takie paradoksy w ogóle nie powinny mieć miejsca. Ale jak widać na przykładzie Białegostoku, wszystko jest możliwe. Ponieważ punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia. A w zasadzie od zajmowanego stanowiska. Sam fakt powołania Piotra Firsowicza na stanowisko wojewódzkiego konserwatora zabytków i to bez konkursu, powinien dać do zrozumienia, że z naszą historią i zabytkowymi miejscami będzie gorzej niż źle. Nie słyszałam, aby ktoś z urzędników wylewał łzy nad możliwością zniszczenia Lipowej 41 i przebudowy obiektu. Owszem zajął się sprawą miejski konserwator zabytków, który dziwnie ostatnio ucichł. A ucichł, kiedy okazało się, że za otwieranie ust w tej sprawie, ląduje się na bruku. Ciekawe dlaczego wojewódzki konserwator zabytków nie skontrolował postępowania i zmian w zapisach ochrony konserwatorskiej? Dlaczego również tej czynności nie zlecił wojewoda podlaski, skoro są wątpliwości? Takich pytań można stawiać całe mnóstwo. Ale najważniejsze jest to, czy w większości takich spraw nie powinni się przyjrzeć inni urzędnicy, skoro zarówno wojewódzki konserwator zabytków jak i wojewoda podlaski prowadzili bądź nadzorowali masę postępowań, kiedy zasilali korpus urzędniczy białostockiego magistratu.
Na końcu mam jeszcze jeden kwiatek, który być może postawi w innym świetle także i miejskiego konserwatora zabytków. Nie tak dawno rozstrzygały się losy hali mięsnej. Przed głosowaniem w tej sprawie obecna szefowa miejskiej urbanistyki i miejski konserwator zabytków urządzili radnym ponad 20 – minutowy wykład o miejscu pamięci i potrzebie zmian planistycznych. Co ciekawe, to Dariusz Stankiewicz – miejski konserwator zabytków – pokazywał na zdjęciach, gdzie mógł sięgać żydowski cmentarz. Mówił dużo, argumentował i podpierał się analizami. Tylko, że tak się składa, że Dariusz Stankiewicz, kiedy określano granice tego samego cmentarza ponad 10 lat temu był wojewódzkim konserwatorem zabytków, który musiał brać udział w takich samych pracach badawczych, co obecnie. Gdzie był i jak wykonywał swoją pracę w roli wojewódzkiego konserwatora zabytków, kiedy ważyły się losy i ustalano granice cmentarza? Czy teraz przypadkiem nie jest tak, że musiał twierdzić zupełnie co innego niż wtedy?
Tak samo dziwnym jest zachowanie wojewody podlaskiego w sprawie wywłaszczania rodzin z Angielskiej i Ostrowieckiej. Powinien z urzędu przekazać skargi mieszkańców zupełnie innym organom. Tak się składa, że kiedy był zastępcą prezydenta odpowiedzialnym za urbanistykę, wiedział dokładnie co się szykuje w tym miejscu i nie mógł, tak samo i nadal nie może być bezstronny w tej sprawie. Skoro przyjmował i akceptował założenia planistyczne dla tego miejsca, teraz trudno uznać, że pozostaje bezstronny w rozpatrzeniu skargi.
Rozumiem, że zmieniły się okoliczności i zajmowane stanowiska, ale odrobina przyzwoitości nakazywałaby w takich przypadkach, jak tu podałam, wyłączenia się z prowadzenia nadzoru, kontroli i rozpatrywania skarg. To są paradoksy, które są kpiną z obywateli, którzy naprawdę chcą coś zrobić dla przyszłości i zachowania w Białymstoku miejsc historycznych. Dziś Białystok traci swój zabytkowy charakter z dnia na dzień. Środowiska specjalistów od ochrony zabytków najczęściej zderzają się z murem. Ten mur stanowią ci sami ludzie, którzy tylko zamieniają urzędy i pieczątki. Efektem takich działań jest zniszczenie Bojar, zniszczenie znacznej części centrum Białegostoku, wciąż możliwe zniszczenie Dojlid i wiele innych decyzji szkodzących przyszłym pokoleniom. Na ilustracji do artykułu widać pamiątkę z zabytkiem na Bojarach. Niech to wystarczy za dalszy komentarz do obecnej sytuacji. Tyle, czyli tabliczki po zabytkach, zostało po pracy duetu - wojewoda plus konserwator zabytków, kiedy pełnili inne funkcje.
Komentarze opinie