Popatrzyłam w kalendarz. O matko, znowu! Koszmar minionego lata, czyli zbliża się… Dzień, w którym trzeba zrealizować świąteczne bony (o dzięki Ci, Pracodawco, za dar ten, który w koszty Twojej firmy wrzucić możesz, a nam owieczkom prostym radość z tego ogromna, i wdzięczni Tobie płaczemy rzewnie, że ludzkim głosem raz tylko w roku gadasz!). Tak. Koszmar jak przed wizytą u dentysty bądź ginekologa (w zależności od płci i stopnia strachu). I tak trzeba to załatwić. A im szybciej – tym lepiej…
Najpierw podróż do sklepu. Męka. Mokro, ślisko i do domu daleko. Wszędzie wyskakują znienacka emeryci z obłędem w oczach, bo zaczęły się świąteczne promocje i trzeba zdążyć po karpia, co ledwo dycha w liczbie stu sztuk na wanienkę dziecięcą. Mamusie ciągną dzieci za włosy do supermarketu, dzieci drą się, że chcą bułkę z kotletem, bo dostaną plastikową zabawkę gratis. Mężowie najpierw krążą po całym parkingu wielkości stadionu narodowego, bo przecież trzeba znaleźć NAJLEPSZE miejsce, które i tak okazuje się odległe od wejścia jak stąd do Krynek. Potem kokoszą się między innymi autami z innymi mężami, bo przecież samochód musi być IDEALNIE co do milimetra prosto i wzdłuż pasów parkingowych. W końcu można wysiąść, powoli narasta w nas panika, że trzeba TAM wejść. Jest jeszcze w miarę spokojnie. Tylko przejść bramkę i nie musieć pakować torby do worka foliowego w asyście ochroniarza. Wchodzimy.
Atmosfera narasta powoli jak tsunami na oceanie. Jeszcze mamy rezerwuary cierpliwości. Pierwszy cios w żebra koszykiem jakoś przełykamy. Nadepnięcie na stopę szpileczką pani w futrze też jakoś nie robi na nas wrażenia. Znosimy plączące się dzieci i kłócące się starsze małżeństwa ze spokojem. Ale do czasu…
Uważam, że tak jak w wielu sklepach urządzone są kąciki dla dzieci – tak takowe kąciki powinny być dla mężów bądź żon. Podchodzimy do recepcji, odbieramy numerek i zostawiamy męża/żonę w przytulnym pokoiku wyłożonym styropianem oraz posiadającym basenik z piłeczkami. Dla mężów leci z telebimów piłka nożna, ewentualnie „Top Gear”, dla żon zaś „M jak miłość” lub „Perfekcyjna pani domu”. Pani przedszkolanka rozdaje zimne napoje, bawi rozmową oraz prowadzi do toalety [dorosłych też? - red.]. My zaś, zrelaksowani, spokojnie mkniemy wózeczkiem sklepowym między regałami. I nie musimy się denerwować, że druga połowa na pytanie: „Jaki prezent dla babci?”, zamiast udzielić konkretnej odpowiedzi nerwowo zerka i zastanawia się, czy hostessa od kostek rosołowych nosi figi, majtki typu hipster, czy szpringi…
Ech, pomarzyć ludzka rzecz… W końcu niektóre zwierzęta i teściowe też raz w roku ludzkim głosem się odzywają, to może Mikołaj w tym roku przechowalnię żon/mężów gdzieś urządzi?
P.S. Zaprawdę powiadam Wam – patrzcie uważnie na paragony, albowiem cena z półeczki zupełnie inna, przy kasie okazuje się niespodziewanie...
Komentarze opinie