
Nadeszła wiosna, czas wybrać się na trekking (zwany niegdyś spacerem). Odkąd odkryto oddychające skarpety, bezwonne majtki i plastikowy łyżkonóż, uprawianie sportów ekstremalnych jest dużo prostsze niż dawniej. Ja zaliczyłem już tej wiosny ekstremalny, nocny trekking do całodobowego. Dokonałem tego zupełnie pozbawiony GPS-u, Endomondo, wodoszczelnego softshella, a nawet trzeźwości. I nie dość, że doszedłem do wspomnianego sklepu, to również do następujących lirycznych wniosków:
Sześciu odważnych surwiwali
dopadła raz ochota,
że może by strawersowali
na wskroś biebrzańskie błota.
Wszak wszyscy mieli werwy sporo,
niektórzy nawet kaski.
A jeden nawet spodnie moro
z rozporkiem na zatrzaski.
Więc wzięli grzałkę, laptop (taki
mały-pięć i pół cala),
scyzoryk z korkociągiem, raki
i przewodniki Pascala.
Obóz w warunkach ekstremalnych:
ot, pole namiotowe,
wspólna łazienka, wygód żadnych;
dziesięć złotych za dobę!
By zmusić serca swe do lęku,
adrenalinę do skoku
poszli nie w sześciu ale w pięciu,
bez nakryć głowy, po zmroku.
Wciąż gubił się wśród trzciny szlak
i groźnie szumiał tatarak,
żab rechot, ciemność, dziwnie tak -
postanowili iść w parach.
Lecz trzęsawisko wrzało wciąż...
I słychać było ludzkie głosy.
Z bagien parował dziwny swąd...
coś jakby …. papierosy.
To chłopcy z nieodległych siół
wracali skrótem z dyskoteki.
Tak się spotkali w drogi pół
miejscowi i pogromcy rzeki.
Kto wie czy Everest, Mont Blanc
lub innych szczytów tyle,
nie zdobył pierwszy, z głupia frant
skądś wracający tubylec?
(Krzysztof Szubzda)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie