Reklama

Przydałaby się ustawa o karaniu polityków za kłamstwa

12/04/2020 10:35

Kampania wyborcza jeszcze nie weszła w najostrzejszą fazę, ale już pojawiła się masa informacji z ust różnych polityków, które mają tyle wspólnego z prawdą, co kociołek bigosu z tłumikiem od Opla. A mówiąc – wprost, pojawiła się masa kłamstw, za które nikt nie przeprasza, ani nawet tych kłamstw nie prostuje. Czy tak to powinno wyglądać? Moim zdaniem nie!

Dokładnie dziś na antenie TVP Info w programie „#Jedziemy” poruszyliśmy skromnie sprawę między innymi pani Małgorzaty Kidawy – Błońskiej, która na spotkaniu z wyborcami mówiła, że głosowała za ustawą „500 plus”. Dziennikarze sprawdzili jak było naprawdę i nie ma co tu mówić, że pani Kidawa – Błońska minęła się z prawdą. Bo prawda jest taka, że zwyczajnie kłamała. Nie głosowała za ustawą „500 plus”, tylko wstrzymała się od głosu. A to zasadnicza różnica.

Rozumiem, że przez nieco ponad trzy lata można zapomnieć jak się głosowało w danej sprawie, ale nie przesadzajmy. Akurat ustawa „500 plus” była szeroko dyskutowana i komentowana przez polityków wszystkich opcji zanim jeszcze weszła w życie. Tak samo było, jak już głosami większości sejmowej weszła w życie. Do tej pory zresztą jest szeroko komentowana i nawet często wyśmiewana. A wyśmiewana dlatego, że część tak zwanego salonu nadal uważa, że to zasiłek – mówiąc kolokwialnie – dla nierobów i patologii, która dzięki temu głosuje na PiS. Tak nie jest. Ale to nie przeszkadza temu salonowi i części polityków robić żarciki i wyśmiewać się z ludzi, którzy pobierają świadczenia na dzieci.

Nie wchodząc w szczegóły, że takie zasiłki ma większość krajów Unii Europejskiej i Europejskiego Obszaru Gospodarczego, jakoś nasi politycy nie komentują takich świadczeń wypłacanych przez Niemcy, Norwegię czy Austrię, mierzi mnie kłamstwo w ustach polityka. Mierzi mnie tym bardziej, że polityk za to kompletnie nie odpowiada. Mówi co mu ślina na język przyniesie, albo co mu w danej sytuacji pasuje. I nie ma w naszym kraju żadnej instytucji, ani prawa, które by nakazywało sprostowanie takich informacji. Dodam, że dziennikarz, jeśli się pomyli – a może, wszak też jest człowiekiem – musi informację sprostować. Bo natychmiast rzucają się na niego zwłaszcza politycy, którzy czują się poruszeni faktem tak zwanej nierzetelności. Ci sami politycy, którzy bez mrugnięcia okiem kłamią w żywe oczy i udają głupich.

Identycznie niedawno rzecz się miała z marszałkiem Senatu – Tomaszem Grodzkim, który najpierw naciskał kciukiem dozownik z płynem dezynfekującym, a potem się wypierał, że tego nie robił. To pierdoła, naprawdę zwykła pierdoła. Ale przynajmniej by choć napisał: „Przepraszam, pomyliłem się”. I każdy by to zrozumiał. Do tego trzeba mieć jednak klasę i elementarne zasady zwykłej przyzwoitości. Tych brakuje i niestety, przede wszystkim politykom opozycji.

Przykładów na kłamstwa powtarzane lub pisane przez polityków jest tak dużo, że mogłabym je podawać każdego praktycznie dnia. I to jest nie w porządku, że wprowadza się w błąd opinię publiczną, często siejąc grozę wśród ludzi. Tak jak mieliśmy niedawno kłamstwa związane z koronawirusem. Politycy opozycji grzmieli, że rząd ukrywa przypadki zachorowania, kiedy ich zwyczajnie nie było. Ordynarnie kłamali i nie znam żadnego przypadku, aby ktokolwiek powiedział „przepraszam”, albo że to była pomyłka.

Problem z kłamstwami polityków jest na tyle poważny, że te kłamstwa przedostają się do przestrzeni publicznej tak samo jak informacje prasowe. Niczym w zasadzie się nie różnią od publikacji internetowych, radiowych, czy telewizyjnych. Są przecież wygłaszane publicznie nie tylko na spotkaniach z wyborcami, ale także kłamstwa są zawarte w wypowiedziach udzielanych różnym mediom. Ktoś jeden znajdzie prawdziwe informacje, ktoś inny nie znajdzie i będzie żył w przekonaniu, że tak jest, jak dany polityk powiedział. Kiedy w rzeczywistości dana sytuacja kompletnie nie miała miejsca – jak w przypadku pani Kidawy – Błońskiej, która powiedziała publicznie, że głosowała za ustawą „500 plus”.

Tak to już jest, że gdy polityk kłamie i zostanie na tym złapany, to prawda ogląda światło dzienne, ale w zasadzie tylko w dwóch przypadkach. W pierwszym przypadku, gdy zweryfikują to dziennikarze lub internauci. Wówczas o prawdzie wiedzą tylko ci, którzy doczytają gdzieś u kogoś, jak było naprawdę. I w drugim przypadku, gdy polityk zostanie pociągnięty do sądu przez innego polityka i zapadnie wyrok. Z tym, że sprawy sądowe ciągną się niekiedy po kilka lat i w momencie gdy zapada w końcu wyrok, nikt już o kłamstwie nie pamięta, które zaczęło dawno temu żyć swoim życiem.

Pisząc tu o kłamstwach polityków, nie mam na myśli zmiany stanowiska w jakiejś sprawie, czy nawet zmiany poglądów. Bo każdy ma prawo to zdanie czy pogląd zmienić. Nie mam też na myśli obietnic wyborczych, bo obiecać można w zasadzie wszystko. To już bardziej kwestia inteligencji wyborców i ich oceny co do realności spełnienia obietnic. To mnie nie boli. Może czasami zniesmacza, ale nie boli. Boli mnie kłamstwo powtarzane publicznie i oburzanie się, kiedy to kłamstwo zostanie wytknięte.

W mojej prywatnej ocenie rekordzistą w kłamstwach i to dużego kalibru, jest Robert Biedroń. Czasami mam wrażenie, że ten człowiek nawet jak milczy to kłamie. Ile kłamstw padło z jego ust odkąd pojawił się w polityce, nie jestem w stanie nawet zliczyć. Tylko w tym roku w Parlamencie Europejskim skłamał wielokrotnie i ani razu za swoje kłamstwa nie przeprosił. Nie sprostował też żadnej nieprawdziwej informacji, jaka padła z jego ust. Ale najgorsze było to, że media z całej Europy później cytowały Roberta Biedronia nie wiedząc nawet, że jego słowa nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Pisały, że są miejsca, do których nie może wejść. Choć on sam nie ma żadnego problemu z wejściem gdziekolwiek.

Marzy mi się uchwalenie takiego prawa, na mocy którego polityk złapany na kłamstwie, musiałby swoje słowa przynajmniej sprostować. Poprawiłoby to zdecydowanie jakość debaty publicznej, jak też i przekaz do wyborców wszystkich opcji bez wyjątku. Dlaczego jedna grupa zawodowa, jaką są między innymi dziennikarze, ma obowiązek prostowania informacji, a politycy, jako grupa zawodowa, z takiego obowiązku są wyłączeni? Przecież politycy tak samo, jak dziennikarze, podają do wiadomości publicznej różne informacje – i jak wiadomo, często nieprawdziwe.

Jestem ciekawa, ilu polityków podniosłoby ręce, aby zmienić prawo prasowe w taki sposób, aby dziennikarz nie musiał odpowiadać za pomyłki i nie musiał prostować informacji, które podał błędnie – celowo lub przez pomyłkę? Bo niby dlaczego jedna grupa zawodowa miałaby być uprzywilejowana, a inna nie?

(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: Trzecie OKO)

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do