Reklama

Refleksje przy paśniku

06/02/2014 11:20
Po sylwestrowych szaleństwach (które w naszych stronach wydłużają się niebezpiecznie do dwóch tygodni) postanowiłem po raz kolejny podjąć trud bardziej sportowego trybu życia. Nie są to dla mnie kwestie zupełnie obce, bo jestem w końcu byłym zawodnikiem III ligi brydża SPORTOWEGO. Dyscyplina dość ekstremalna, bo na papierosa trzeba było wychodzić na zewnątrz. A że za spóźniony powrót przyznawano punkty karne, wychodziliśmy na mróz bez kurtek i czapek. Napoje mocniejsze od herbaty też trzeba było rozlewać poza czujnym okiem sędziego; no ale w końcu wszyscy mieliśmy świadomość, że sport wymaga od nas wyrzeczeń.

Nie będąc gotowy na takie ekstrema, wybrałem tym razem aktywność mniej forsującą, czyli spacer w lesie koło Cieliczanki, gdzie zresztą momentalnie się zgubiłem. Umiejętność momentalnego gubienia się nabyłem za czasów pracy jako pilot wycieczek. I właśnie w podcieliczańskim lesie po raz pierwszy w życiu zobaczyłem sarnę przy paśniku. W pierwszym odruchu wzruszyłem się, poczułem szczerą miłość człowieka do zwierzyny, ale chwilę później pomyślałem, że myśliwi karmią te wszystkie łosie, żeby później zapolować na grubego zwierza. Na chudego polować pewnie trudniej i mniej atrakcyjnie. Dokarmianie ptaków też służy bardziej ludziom niż ptakom. Dawno już na przykład stwierdzono, że łabędzie dostają od pieczywa rozwolnienia, ale przecież nie powiemy tego emerytowanemu panu Władkowi, który z pajdą suchego chleba rusza do parku i aż go ściska w przełyku, gdy widzi, jak chwalebnie służy przyrodzie. Łabędziowi przekręca się w jelitach, a Władkowi rośnie ego. Kto tu komu służy? Hodowcy tuczą świnie, żeby je drożej i szybciej sprzedać. Słyszałem, że gęsi tuczono tak intensywnie, że nawet obrońcy praw zwierząt apelowali, by zwolnić.

Krótko mówiąc – dokarmiamy po to, byśmy się sami poczuli lepiej; dokarmiamy to, co i tak później zjemy, dokarmiamy to, co sympatycznie wygląda i to, co łatwo dokarmić. Odruch serca każe nam raczej dać ziarenko jemiołuszce niż podrzucić wołowinę z kością wilkowi. Mało popularne jest też dokarmianie sów myszami, wrzucanie robaków do przerębli czy karmienie leśnych grzybów gnijącymi kawałkami drzew. Nie dokarmiamy karaluchów, chyba że mimowolnie, ani stonki, ani mszyc. Żałujemy jedzenia naszym przyjaciołom kornikom, braciom gzom, głodującym kleszczom.

Wniosek jest prosty: podobnie jak w życiu ludzi, tak i wśród zwierząt liczy się przede wszystkim medialność. Uroczej sikoreczce bez względu na to, czy ma na imię bogatka czy Agatka, prędzej trafi się w życiu kawałek słoninki niż jakiemuś Ryśkowi czy nawet rysiowi.
Jak zgodnie powiadają wschodni mędrcy i zachodni żywieniowcy: taka karma.

(Krzysztof Szubzda)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo fakty.bialystok.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do