Ostatnio z przejęciem oglądam relacje zdjęciowe z tych imprez, które – o czym już mało kto pamięta – odbywały się tradycyjnie w murach szkoły. Studniówki na sali miały klimat, którego próżno szukać na obecnych, stanowiących raczej manifestację taniego blichtru i prymitywnego efekciarstwa wzorowanego na amerykańskich serialach dla dzieciaków.
Nie ukrywam, że podróbka, fałsz, imitacja należą do tych aspektów rzeczywistości, które fascynują mnie najbardziej. Uwielbiam przedzierać się przez te maskujące prawdę brokaty, błyszczyki i inne sztuczności, w poszukiwaniu tego, co pod tym wszystkim poukrywane.
Dlatego z rozkoszą oglądam zdjęcia z imprez studniówkowych. Te zdjęcia, na których młodzi, pełni świeżości i chłonący świat jak gąbka ludzie przywdziewają efektowne uniformy i odgrywają nieśmiertelny rytuał zakończony równie tradycyjną „najebką” do nieprzytomności. Przepraszam za coś na kształt wulgaryzmu, ale nie znajduję innych słów, które mogą to oddać.
Chłopcy są na tych studniówkach poubierani w nierzadko pierwsze w swoim życiu garnitury. W tych zazwyczaj zbyt dużych spodniach i marynarkach stoją jakby w rozkroku między pierwszą komunią a ślubem. Pomiędzy inaugurującym polonezem a pierwszą flaszką wypitą chyłkiem w toalecie są jeszcze onieśmieleni tą całą poważną sytuacją i chaotycznie biegają w kilkuosobowych watahach z kąta w kąt.
Patrzę na zdjęcia z tych studniówkowych balów. Chłopcy wyglądają jak z obrazków pierwszokomunijnych. Osiemnastolatkowie jak gimnazjaliści. Z rumieńcami na policzkach pełnych nastoletnich pryszczy ukradkiem spoglądają w kierunku dziewcząt.
Studniówkowe uniformy dziewcząt to imitacja dokładnie odwrotna. Nastoletni urok ukryty jest w pokrytych brokatem i litrami lakieru misternie przygotowywanych fryzurach, które już nie wyglądają, ale tylko błyszczą. Ich buzie pokrywa warstwa tuszów, podkładów, szminek (koniecznie russian – red). Kontrast „czarne-czerwone” obowiązuje od sukienki, przez majtki, podwiązki, pończochy, po szpilki – nieudolne, tanie podróbki Louboutina.
Dlaczego, wbrew odwiecznej ewolucyjnej logice, studniówkowi chłopcy się odmładzają, a studniówkowe dziewczęta chcą wyglądać prawie tak staro, jak ich czterdziestoletnie matki? Czy to jest ta ich dojrzałość? Czy właśnie tak rozumieją dorosłość?
Spektakl pełen udawanej powagi i dostojności to tylko przykład, incydent, chwila. Moment przełomowy, umowna granica, które tą całą swoją nieprawdziwością i udawaniem dorosłości pokazują rzecz w istocie straszną. Dla tych dzieciaków symboliczne wejście w dorosłość to właśnie ta udawana napinka przed ciałem pedagogicznym, rozładowywana alkoholami pitymi w restauracyjnej toalecie. To warstwy brokatu, tuszu, błyszczyku, to te nieporadnie noszone garnitury i tradycyjne zdjęcia czerwonych podwiązek, to – wreszcie – nieświadomie urwany film gdzieś między tradycyjnymi kwiatami dla belfrów a mroźnym świtem, który powitają z bólem głowy i suchością w ustach.
Tegorocznym hitem studniówek jest piosenka Pharrella Williamsa, w której podmiot liryczny stwierdza, że jest szczęśliwy, w związku z czym nawołuje do klaskania, skakania i zachęca do odkrycia szczęśliwości w każdym z nas. Już prawie wszystkie polskie miasta na prawach powiatu nakręciły teledysk, w którym tańczą na swoich placach, rynkach, parkach i promenadach w rytm tej skocznej melodii. Co tam bezrobocie, co tam smutne twarze na ulicach. Co nas obchodzi bieda, brud i polska przaśność. Załóżmy podwiązki, szpilki z czerwoną podeszwą, garnitury za sto pięćdziesiąt udające takie za tysiąc pięćset, i może po raz ostatni poudawajmy naprawdę szczęśliwych.
Komentarze opinie