
Tradycyjnie sierpień spędzamy w borach, lasach i zagajnikach zajęci wakacyjnymi obowiązkami pędzenia wiecie czego i na pewno nie wiecie gdzie oraz degustacji pędzonych ingrediencji. Niestety zasięg sieci nas dosięgnął tak jak caryca naczelna naszego portalu. Gromkim głosem zażądała pisania kolejnych informacji. Z głębokim żalem zakąszając małosolnym ogóreczkiem przerwaliśmy ulubioną czynność i przygotowaliśmy kolejną dawkę wieści. W tej sytuacji nie dajemy żadnych gwarancji zbieżności z rzeczywistością. Pod wpływem świeżego powietrza i sami wiecie czego nie jesteśmy pewni co nam się wydaje a co zdarzyło się naprawdę. Czujta się ostrzeżone!
Święto gaci
W poniedziałek praliśmy gacie i skarpety. Do tej pory te pierwsze wystarczały nam na 4 dni dzięki stosowanej sztuczce wymiany. Polega ona na stosowaniu tychże gaci w następujących sekwencjach: tył, przód, na lewą stronę i znowu przód, tył i do prania. W poniedziałek internety doniosły nam, że tego dnia cały świat obchodzi Światowy Dzień Bielizny. Uznaliśmy, że to pora na odkrycie jaki naturalny kolor mają nasze majciochy. Mimo prania z użyciem pralki, gorącej wody, płynu Ludwik i proszku do prania nie poznaliśmy odpowiedzi na to frapujące pytanie. W praniu znalazły się bowiem nasza czerwona podkoszulka i wszystko co wyciągnęliśmy z pralki było w uroczym różowym kolorze. Nawet twarzowe - zwłaszcza po winie. Niestety nasi znajomi pod monopolowym widząc nas w różowym wdzianku (spodnie i biały t-shirt też poróżowiały po praniu) spytali nas dlaczego wyszliśmy w babskich ciuchach i czy nie było męskich. W odpowiedzi zrobiliśmy przepisowego focha i poszliśmy świętować gdzie indziej.
Solenizanci nie z tej ziemi!
Wkurzeni przymusowym różem odzienia nasza redakcja udała się na poszukiwanie solenizantów. Ponieważ było już popołudnie zajrzeliśmy do kalendarza i doznaliśmy dalszego załamania. Otóż w poniedziałek imieniny obchodzili: Abel, Afra, Cyriak, Nonna, Oswalda, Parys, Kasjan i Memiusz. Klęliśmy w żywe kamienie: same popularne imiona! Jeden z nas kiedyś znał nawet jakiegoś Parysa, ale niestety okazało się, że gość miał tak na nazwisko, a to nie to samo. Z rozpaczy szukaliśmy jakiegoś śniadego na twarzy licząc, że przyzna się do bycia Afro, ale pod dworcem PKS, gdzie zazwyczaj pojawiają się egzotyczni przybysze, którzy przełażą przez płot na wschodniej granicy, nikogo takiego akurat nie było. Noż do czorta! Codziennie tam łażą w tę i wewtę, a w poniedziałek akurat nikt! Trzeźwi i wkurzeni zdecydowaliśmy się wrócić w nasze knieje do pędzenia wiecie czego.
Kasa dla pijarów
We wtorek wyczytaliśmy w internecie, że nastąpiła radosna chwila w Szczuczynie. To taka miejscowość, o której nigdy nie słyszeliśmy, żeby coś tam pędzili. Ma ona jednak miły naszym uszom zabytek. Jest nim mianowicie zabytkowy klasztor pijarów. I tenże klasztor dostał kasiurkę od marszałkowa na wymianę dachu. Umowę na tą kaskę podpisał - cóż za przypadek - jeden z zastępców Prokosa o ksywie Piorunek. Jak słyszeliśmy zbieżność z zakonem i nazwiskiem jest nieprzypadkowa.
Święto miętowej nalewki
W związku z wtorkowym świętem narwaliśmy duże ilości mięty nastawiając zacier na sami wiecie co. W ten sposób zdecydowaliśmy się uczcić Dzień Świeżego Oddechu. Przy naszym trybie życia i upodobaniach tylko spożywanie miętówki i cytrynówki pozwoli na godne obchodzenie tego święta. Więc, aby było jak świętować trzeba było szukać mięty i tworzyć lecznicze nalewki. Cytryn w naszych lasach niestety jeszcze nie ma. Zrażeni poniedziałkowym niepowodzeniem nie szukaliśmy solenizantów. Zwłaszcza, że było tego dnia święto Namira i Nasława. Nikt nam się tak dotąd nie przedstawiał nawet w pijackim bełkocie! Kto wymyśla te imiona w kalendarzu? Bardzo chcielibyśmy to wiedzieć!
Kopernik była kobietą?
Jakoś trafiliśmy w okolice podlaskiej Opery, gdzie marszał Prokos świętował kobiecą samorządność. Jak się dowiedzieliśmy tam nagradzał różne gminy, gdzie jest dużo kobiet przy władzy. Istotnie liczba dam była spora, ale wśród nagrodzonych dostrzegliśmy Truskawę starszego i doznaliśmy szoku poznawczego. W "Seksmisji" słyszeliśmy wprawdzie, że Kopernik była kobietą, ale Wielki Tadeusz też? No szok ze stresem po prostu. Posądzaliśmy Słońce Białegostoku o różne rzeczy, ale kobiece stron jego osobowości nie dostrzegaliśmy. Z tych nerwów poszliśmy się napić w ustronne miejsce.
Tężnia w cenie morza
Szukając miejsca do ukojenia nerwów trafiliśmy na ciekawy przybytek stojący na uboczu. Na przybytku przybito kartkę, która przeprosiła nas, że tenże przybytek nie działa. Obejrzeliśmy to miejsce ale przeznaczenia nie zgadliśmy: wyglądało toto na skrzyżowanie ażurowego kibelka z punktem dla koneserów wina Tur. Dopiero lektura stojącej obok tablicy uświadomiła nas, że to jest tężnia. Po rozmowie z lokalsami dowiedzieliśmy się, że to takie miejsce do leczenia różnych chorób, ale działało tylko kilka dni. Akurat jak przechodził przypadkiem tamtędy Wielki Tadeusz z przydupasami i uroczyście to otworzył. Potem tężnia wzięła i stężała i trwa nieruchomo do tej pory. Nas przeraziło marnotrawstwo środków na ten cel - aż 650 tysiaków poszło na taki skwerek! Można byłoby za to kupić morze trunku. Starczyłoby dla naszej redakcji na kilka lat!
Otwarcie z Synem w tle
W środę przechodziliśmy niedaleko Drugiego Ogólniaka. Dostrzegliśmy, że przyjechali tam jakieś ważniaki z przydupasami i fotografami. Wietrząc szansę na bankiecik wyciągnęliśmy prasowe legitymacje i poszliśmy popatrzeć. A tu Pą Wicę Tomasz Klim oraz lokalny szef KaŁo Krzyś Truskolaski otwierali stołówkę i aulę w szkole. Pą Wicę to wiemy czemu, bo szkoła miejska, ale związki Krzysia ze szkołą mogą zachodzić tylko jedne. Jakie pytacie? Ależ to oczywiste: jak głosi słowo piosenki
"Miał Ojczulek Syna
Syna Jedynego".
Ojciec nie mógł to choć syna posłał. Taki z niego dynasta!
Szmaragd z Esmeraldą
W czwarteczek toasty wznosiliśmy do telewizora. Otóż tego dnia imieniny obchodziła gwiazda brazylijskich seriali Esmeralda. Nie wiedzieliście, że w każdym brazylijskim serialu jest jakaś Esmeralda? Tego dnia wznosiliśmy też zdrowie Largusa, Szmaragda i Niezamysła. Szczególnie chętnie poznalibyśmy Szmaragda. A potem wspólnie odwiedzilibyśmy jubilera i potem znowu mielibyśmy za co pić!
Pisiorki i kot
W czwartek lokalne pisiorki obchodziło radosne święto, a z ich biur dochodziło miauczenie. Dlaczego pytacie? Otóż tego dnia obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Kota. A to właśnie zwierzę jest najświętsze w pisiorskim panteonie na część kota Pana Prezesa. Jak słyszeliśmy pielgrzymka lokalnych działaczy pojechała z solidnym zapasem zapasu leśnych wkładów do kuwetki, aby święto było pełne.
Dzień zażywania nalewki z żeń-szenia
My jednak w czwartek zostaliśmy dopadnięci przez nasze żony, które tego dnia obchodziły Międzynarodowy Dzień Kobiecego Orgazmu i stanowczo żądały naszego udziału w obchodach. W drodze do domu znaleźliśmy nalewkę z żeń-szenia, które - jak wiadomo - poprawiają płonięcie konara i zażyliśmy tego specyfiku. Ze skromności nie podamy Wam szczegółów, ale obchody były udane. Następne już za rok!
Kordian i czytanie
W piątek rano dowiedzieliśmy się, że w Operze spotkali się marszał Prokos ze swoim zastępcą Piorunkiem Łomżyńskim. Ta para zapowiedziała, że we wrześniu będzie obchodziła dzień czytelnictwa i będzie czytała na głos. I to jeszcze "Kordiana". Zamarliśmy z wrażenia. Po pierwsze zaskoczyło nas, że oni coś czytają. Po drugie, że czytają Kordiana. Po trzecie nam bardziej pasowałaby inna powieść "Kordian i cham". I zgadnijcie dlaczego.
Tubylcze rozmowy
W piątkowy wieczór uczciliśmy Międzynarodowy Dzień Ludności Tubylczej. Jako tubylcy lokalnych puszczańskich ostępów oraz bagiennych oczeretów bimbrownicznych odbywaliśmy długie nocne rozmowy z lokalną ludnością tubylczą czyli Redaktora Pierwszego z Redaktorem Drugim. Towarzystwa dotrzymywał nam lokalny Informatyk Tubylczy oraz Rzemieślnik Bimbrowniczy. Jako tubylcy z dziada pradziada i baby prababy przenieśliśmy miejsce świętowania w głąb lasów. Od czasu, gdy policjanci zaczęli bawić się w partyzantów i zaczęli wizytować wszystkie gęstsze krzaki w poszukowaniu naszych rzemieślniczych produktów musieliśmy się przenieść w szuwary.
Otwieracz zawodowy
W piątek nadal trwały nadal pielgrzymki Pą Wicę z Synem Jedynym. Tym razem Klim i Truskawa młodszy odwiedzili osiedle Zawady, gdzie powstał nowy plac zabaw i siłownia na świeżym powietrzu. Potrzeba Krzysia do otwierania, bywania i robienia zdjęć z dziennikarzami zaczyna dochodzić do takiego stanu, że niedługo zacznie pojawiać się nawet przy okazji otwierania konserwy. Nadaliśmy mu zatem honorowy tytuł zawodowego otwieracza i - gdy tylko się do nas zgłosi - przekażemy pamiątkowy otwieracz uniwersalny do wszystkiego.
Ładująca Łomża
Internety doniosły, że w Łomży pojawiła się stacja ładowania samochodów elektrycznych. Byliśmy w szoku. Po pierwsze dowiedzieliśmy się, że w Łomży są samochody. Po drugie, że dotarł do nich prąd i nawet udało się im dwa cuda naukowe połączyć. Dotąd wychodziło nam, że z ładowania to najlepiej wychodziło im ładowanie taczek. Postęp z Białegostoku dotarł nawet do Łomży!
Maliniak w Klepczach
W miejscowości Klepacze świętowany był jubileusz 95 lat istnienia lokalnej Straży Pożarnej. Były trunki i zagryzka więc nie mogło zabraknąć i nas. Powody do nietrzeźwości były bo pojawił się wicemarszałek Marek Malinowski zwany Maliniakiem lub Nieprzekupnym. To pierwsze przezwisko ma z powodu nadzwyczajnego rozgarnięcia i podobieństwa do filmowego bohatera z Czterdziestolatka. Drugą ksywkę dostał niedawno od lokalnych Platfusów, bo odkrył w sobie niezłomne cechy polityka strzegącego zasad i spraw, które łączą go z tą partią. Niezwykłe jak na pisiorka z dwudziestoletnim stażem. Jak on się męczy z tym wicemarszałkowaniem... Aż mu współczujemy! Strażakom z Klepacz życzymy 200 lat, bo do stówki im niewiele brakuje i dedykujemy wierszyk:
"Klepacze to piękna okolica
Gdyby nie stodoła byłaby stolica".
Sokólska gruba ryba
W sobotę nie dotarliśmy niestety do Sokółki, gdzie zapraszali nas miejscowi bimbrownicy - wędkarze na maraton karpiowy. W lokalnych stawach i zalewach wędkarze łowili tam grube ryby w trybie konkursowym. Na brzegu siedziała z nimi starosta Piotr Rećko zwany w skrytości Grubą Rybą. Potem - jak na Grubą Rybę przystało wręczył nagrodę temu co najgrubszą rybę wyciągnął ze stawu i była okazja do świętowania. A było czym zakąszać, bo karp ważył prawie 12 kilo.
Kieliszek chleba
W niedzielę wybraliśmy się daleko, bo aż do Ciechanowca. Tego dnia było tam wielkie Święto Chleba. Od lat jeździmy tam pokosztować dobrego pieczywa i obejrzeć lokalne osiągnięcia bimbrownictwa. Zwłaszcza, że nigdy nie odmówiono nam tego kieliszka, a nawet szklanki chleba. Bo ze zboża można robić takie dziwy, że nie tylko się je piecze ale nawet wypija. Piliśmy zatem zakąszając chlebusiem świeżym zdrowie solenizantów: Telimena, Tyburcji, Tyburcjusza, Tyburcego. Żadnego nie było, ale nam to nie przeszkadzało.
(Redaktory/ Foto: DDB)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie