Coraz większa liczba rowerzystów determinuje, aby powstawały kolejne ścieżki rowerowe. Zgadzam się, że cykliści powinni mieć po czym jeździć. Ale brakuje mi logiki w tworzeniu niektórych ścieżek, a przede wszystkim w przepisach ruchu drogowego.
O zachowaniach rowerzystów pisałem już kilkakrotnie. Nie podoba mi się jazda po chodnikach, a szczególnie nieustępowanie na nich pierwszeństwa pieszym. A te jest tu bezwzględne. Najchętniej wysłałbym więc rowerzystów na ulice, tak jak to było, kiedy ja miałem naście lat, wtedy o ścieżkach mało kto słyszał. Ale tu z kolei pojawia się problem ze znajomością przepisów. Wiadomo, że karta rowerowa to farsa, a nie każdy ma prawo jazdy i zdawał egzamin. No i do tego dochodzą wściekli kierowcy pomstujący pod nosem, a czasem idący nieco dalej w swej frustracji, gdy widzą jadący jezdnią rower. Co do powyższego - nie generalizuję. Absolutnie nie. Choć nie każdy myśli co chce.
Rozwiązaniem optymalnym do pogodzenia wszystkich zainteresowanych stron okazały się ścieżki rowerowe. Co prawda i to nie do końca, bo piesi traktują je jako alejki spacerowe. Wystarczy przejść się po mieście i zobaczyć. W każdym razie moda na budowę ścieżek jak ruszyła, tak lokomotywa ta rozpędza się coraz bardziej. Ku uciesze środowisk rowerowych. Mojej zresztą też.
Wydając grube miliony na takie inwestycje, w ferworze zapomniano o bezpieczeństwie. A właściwie o zdrowym rozsądku. Tego ostatniego mam wrażenie, że brakuje najwięcej. I tutaj zdziwię - wcale nie rowerzystom, których tak się kilka razy czepiałem, a urzędnikom wytyczającym owe ścieżki. Albo idąc nieco dalej - kreującym prawo. Tym drugim odwala już zupełnie.
Przykłady? Proszę bardzo.
Jeśli ścieżka przecina ulicę, jest zielone światło, rowerzysta może swobodnie przejechać. Jeśli sygnalizacji nie ma - też. Nie trzeba zsiadać z roweru, jak to jest w przypadku przejścia dla pieszych. Mamy zatem choćby skrzyżowanie ulic Sienkiewicza z Jagienki. Tylko czekać, kiedy media poinformują o zderzeniu. Roweru z samochodem. Sprawdziłem - skręcając z Sienkiewicza w lewo o taką kolizję nietrudno. Nie ma tam świateł kierunkowych, więc trzeba zwracać uwagę na pojazdy jadące z przeciwka. Nagle przerwa w sznurze samochodów, depnięcie w pedał gazu i już na Jagienki przejście dla pieszych. Ci też mają zielone. Łatwo ich zauważyć i przyhamować, bo idą. Ale rowerzyści już nie idą. Często pędzą na złamanie karku. Nie ganię za to. Mają prawo. Proszę mi tylko wytłumaczyć, z ilu stron głowy kierowcy muszą mieć teraz oczy. Rozumiem, że z każdej, ale tak się nie da. Pędzącego roweru któregoś razu ktoś nie zauważy. Oczywiście mogę powtarzać, że cykliści powinni zachować tutaj szczególną ostrożność, ale takie apele nic nie dają. Nie łatwiej byłoby w takiej sytuacji, w miejscach niebezpiecznych, przy ścieżkach, ustawić znak nakazujący zejście z roweru i przeprowadzenie go na drugą stronę? Pewnie zaraz podniosłyby się głosy oburzenia. Ale bez jaj, kierowcy muszą znać całą masę znaków, od rowerzystów jeżdżących ścieżkami tego się nie wymaga. Korona z głowy nikomu by nie spadła, gdyby trzeba było się zatrzymać. Rozumiem, że wszyscy się spieszymy. Jeżeli jednak opracowanie kolejnego znaku nakazu nastręcza zbyt wiele problemów, to może warto byłoby wprowadzić w prawie o ruchu drogowym nakaz, aby przed przejechaniem przez jezdnię, rowerzysta będący na ścieżce zatrzymał się i rozejrzał, czy nic nie jedzie, z lewej i prawej. Byłoby to takie trudne? Nie sądzę. Samochody przed zieloną strzałką, tak zwanym warunkowym skrętem w prawo, także muszą się zatrzymać. Podobnie jak przed znakiem STOP.
Kolejny przykład. Skręt w prawo z Piastowskiej w Chrobrego. Proszę mi wierzyć - rowerzyści wyskakują tu znienacka jadąc ścieżką wzdłuż Piastowskiej. I kolejny raz im się nie dziwię - bo mogą. To na kierowcach spoczywa tu odpowiedzialność za bezpieczeństwo. Pytanie: Kto tak wymyślił?
Przykład trzeci. Obwodnica śródmiejska, ulica gen. Maczka. Wzdłuż ulicy ekrany dźwiękoszczelne. Za ekranami ścieżka rowerowa. Konia z rzędem temu, kto skręcając w prawo, do firm znajdujących się za ekranami, dojrzy rowerzystę. Zatrzymanie się nic nie da, bo i tak nic się nie zobaczy. Trzeba podjechać do przodu. A tu nagle wyskakuje rowerzysta, które de facto też niczego nie widzi. Jedzie, bo może, on ma pierwszeństwo. Mam wrażenie, że organizujący w tym miejscu ścieżkę zapomnieli rozumu w ogóle. Wyszli pewnie z założenia, że przepisy są wystarczająco precyzyjne.
Rowerzystom walczącym o ścieżki rowerowe życzę ich jak najwięcej. Nie zapominajcie tylko, że warto też powalczyć o dobre prawo. Nawet, jeśli co nieco wtedy stracicie. Za to mniej będzie nerwów.
Komentarze opinie