Trzy tygodnie temu było o zapłodnieniach. Dziś o innych wykwitach związanych z owymi wykwitami.
No bo jak już się ów straszliwy pech zdarzy, że oto oczekujemy potomstwa, trzeba się zastanowić jakie nadać mu imię. Nie żeby jakoś specjalnie to ważne było, ale jak ze zwierzęciem domowym, warto móc jakoś przywołać je do porządku, kiedy w trakcie spaceru chce nam się na przykład na obcego rzucić. Kagańca dziecku niestety nie nałożymy, bo nam zaraz jakiś marksowsko ukąszony osobnik powie, że oto sztamę trzymamy z Korwinem. Jakby związanych z narodzinami kłopotów było mało, musimy jeszcze siedzieć, wertować jakieś katalogi imion, zastanawiać się nad fonetyką, dopasowaniem do nazwiska, a wreszcie modą. Bo mody w kwestii nazywania swojego pomiotu także występują.
Jak dziś – choć dawno to już było – pamiętam sytuację, kiedy sąsiad dorobił się najmłodszego z trójki potomstwa. Facet był – łagodnie to ujmując mocno niepełnosprytny, a w dodatku były to czasy agresywnego kiczowatego kapitalizmu początku lat dziewięćdziesiątych. Siłą rzeczy przeciętny Polak nasiąkał na masę amerykańskim kinem z przegrywanych kaset, poił badziocha nie-markowymi gazowanymi napojami i uczył się, że snickersy pojawiają się i poza Pewexem. Nieinaczej sąsiad, który tak się na rzeczoną Amerykę zapatrzył, że kupił sobie terenówkę Willisa, podrabiany mundur khaki i woził się po mieście pozując na podlaskiego "Ramba".
Wracając do syna - sąsiad pod wrażeniem oglądanego w kółko "Dirty Dancing" (po polsku – a jakże – "Wirujący seks" – sic!) postanowił nazwać syna "Patrick". Nie Patryk, ale Patrick. Ileż zmagań, ileż wysiłku i wszystko na marne – nieczułe urzędasy orzekły, że nie i koniec. Że na młodego nie spłynie sława roztańczonego Swayze"ego, że nie porośnie on pięknym kędzierzawym włosem. Nie. Będzie zwykłym Patrykiem, jak tysiące innych Patryków w naszym kraju.
Z czasem obyczaje się rozluźniły i coraz częściej można było usłyszeć nietypowe imiona. Tradycyjne, ładne, wrośnięte w polski język z kolei omijano, sądząc że trącają myszką. Część może i trącała: Mietek, Waldek, Wiesiek... Do dziś kojarzą się raczej mało miejsko i mało subtelnie. Ale co złego w Annie, Tomaszu, Robercie, czy Urszuli? Tym niemniej przez jakiś czas częściej słyszało się o Martynach, Oskarach (inspirowanych pluszakiem ze śmietnika – nie zapominajmy o tym), Angelikach (czy nawet – obrzydliwie w polskim wyglądających "Andżelikach"), Brajanach, Maksach, Dżesikach, Kewinach...
Tylko, że zachłyśnięciu się obco-brzmiącymi imionami nie zawsze towarzyszyła znajomość obcego języka. I oto okazało się, że w Polsce mieliśmy zatrzęsienie dziewczynek zwących się Marika, co w po hiszpańsku, a konkretnie bodaj w kastylijskim slangu oznacza męską prostytutkę, w dodatku stylizującą się na kobietę. Czytaj: profesjonalistę, co w dodatku nosi damskie ciuszki. Smutne, bo czym jedna z drugą Marika zawiniła, że ma takich rodziców, jakich ma?
Po fali takich imion nadeszła kolejna – tym razem na fali krytyki amerykańskiej po kultury zapatrzyliśmy się na Francję. I tak oto facet z czerwonym łbem i wybitnie polsko-brzmiącym nazwiskiem ma dzieci ponazywane Xavier (nie Ksawery), Fabienne, Etienette i Vivienne Vienna (to ostatnie akurat oznacza tyle, co "Wiedeń"). Wiwianna Wiedeń Wiśniewska. Dla przyjaciół i tak "Wiśnia". Doprawdy... Przestaje dziwić, że w filmie "Lawstorant" ten arcykreatywny tata grał postać zwącą się "Fragles".
Niedawno z kolei ci, którzy świadomi byli, że nazywanie dzieciaków obcymi imionami, to wiocha. Nastąpił więc powrót do imion tradycyjnych. I oto pojawiać się zaczęły dzieciaki z imionami w stylu Leon, Anzelm, Józef, Eugeniusz, Antoni. Czyli – powiedzmy – lans przedwojenny. Który z przyczyn oczywistych pomijał jednak imię "Alfons". Tyle, że o ile piękne wymienione wyżej imiona, o tyle nie do każdego nazwiska pasowały. Dla przykładu – ponoć autentyczne: Gabriela Wozignój, Róża Kiełbasa, Bożena Rżąca, Genowefa Fisiowata...
Jeszcze inną modą było czerpanie natchnienia z antyku. To z kolei owocowało pięknymi połączeniami w stylu (znów ponoć autentyczne): Leonidas Nowak, Afrodyzjusz Chorejko, Poncjusz Tworek. A sam pracowałem onegdaj w jednej redakcji ze znanym skądinąd Agatonem Kozińskim.
I nawet jeśli patrząc na małego berbecia, zawiniętego w kolorowe dziecięce ciuszki i wyciągającego łapki do pozytywki z plastikowymi zwierzakami prosto z dżungli, wydaje się nam, że fajnie byłoby nadać mu (właściwie: jej) imię "Maja", żeby wraz z nazwiskiem dało nam Maja Pszczółka, pamiętajmy, że tak dobrane imię będzie podstawą niejednego dowcipu. Często powtarzanego i ciągnącego się do wyrzygu. Co jest do zniesienia, kiedy czowiek jest dorosły, lub u dorosłości progu. Kiedy z kolei chodzi o wątłe psychicznie małe dziecko – może być sytuacją traumatyczną. W końcu rówieśnicy z pewnością – bo dziecko nie zawsze jeszcze tę kwestię rozumie – okażą się dosyć okrutni i dadzą naszemu potomstwu popalić.
I oto ja sam muszę przemyśleć imię swojego ewentualnego przyszłego potomka (nie, nie spodziewam się, ale wódkę postawić możecie i bez okazji). Bo od wielu lat mam chytry plan co by syna nazwać trzema imionami. Pierwsze: Jezus. Drugie: Maria. Trzecie (tu będzie trudno): To. Dodajcie sobie nazwisko i przeczytajcie na głos. Miłej niedzieli.
Komentarze opinie